jak pracować, żeby nie zwariować... 0
jak pracować, żeby nie zwariować...

Jak pracować, żeby nie zwariować...

Podsumowanie kilku miesięcy pracy z mężem.

Zacznijmy od początku...


Kiedy w październiku nadmiar obowiązków przytłoczył mnie tak bardzo, że nie wiedziałam, czy mam w ogóle kłaść się spać coraz mocniej zaczęłam rozważać zatrudnienie ceramicznej pomocy.
Bo w końcu ile można wydajnie pracować samemu.

W sercu oczywiście rozterka.
Jak oddać swoje dziecko w cudze ręce.
Przecież to ja je wychowuje od „narodzin” i prowadzę za rękę każdego dnia.

Rozum głośno krzyczy – już czas!
Dziewczyno, sama nie dasz rady, a to już październik! Co będzie
w grudniu!



Pierwszym plasterkiem na ranę była moja siostra, która w dni wolne od swojej pracy przychodziła z pomocą.
Wcześniej spotykałyśmy się na kawkę w pracowni, ale któregoś dnia zapytałam, czy mogłaby spróbować poretuszować kilka kubków.
Poszło całkiem nieźle jak na pierwszy raz.
Od razu z westchnieniem wspomniałam moje pierwsze retuszowanie.
Ale jak wiadomo końcówka roku zawsze jest gorącym okresem w każdej branży.
Nadszedł listopad, a ja czując zimny dreszcz na karku wiedziałam, że nie jestem w 100% przygotowana na to, co dopiero ma nadejść.
Pracując od rana do bardzo późnego wieczora zaczęłam coraz głośniej myśleć o stałej pomocy.



W weekendy angażowałam męża – na początek nauka odlewania.
Akurat wtedy realizowałam zamówienie dla Miód od Kulmy, więc pomoc była konieczna.
Nauczył się raz dwa co ogromnie mnie uradowało, bo owszem Tomasz czasem bywał w pracowni, ale nigdy nie brał udziału w produkcji.
Powoli wprowadzałam podział obowiązków.
Na ścianie zawisł brzydki, ogromny na szybko zrobiony kalendarz, na którym zaznaczałam wszystkie puszczone piece, zrealizowane rzeczy i nowe zadania.

6 grudnia. Mikołajkowy Tomasz pomaga w odlewaniu i przynosi do pracowni prezent - mikrofalówkę.
Wtedy też podstępnie pytam Was na instagramie, czy mężu powinien zmienić zawód. :)


Czas płynął niemiłosiernie.
Grudzień już coraz głośniej pukał do drzwi, a przede mną jeszcze wyjazd na targi!
Mężu po swojej pracy przyjeżdżał do pracowni, więc wieczorem oboje byliśmy całkowicie bez życia.
Kąpiel, kolacja i do spania.
A o 5 rano od nowa...

Udało się nam, tak, NAM zrealizować zamówienie, przygotować na targi
i w międzyczasie ogarnąć kilka małych zamówień.
Pamiętam to pierwsze spokojne westchnienie i radość, kiedy załadowanym pod sufit samochodem ruszyliśmy do Warszawy na TRŁ.

Ale wtedy chyba jeszcze nie wiedziałam, że grudzień ma całkiem spore ambicje.
Targi to był kosmos – wróciliśmy szczęśliwi, naładowani pozytywną energią.
W poniedziałek, jak to po targach mieliśmy odpoczywać, ale te endorfiny nie chciały odpuścić...

Endorfiny po powrocie z targów i nadzieja, że zobaczymy się z Wami w marcu.

I wtedy skrzynka mailowa zaczęła szaleć.
Na malikceramik spadły grudniowe zamówienia.
Wtedy też w naszych głowach zaczęły pojawiać się pierwsze myśli, żeby spróbować zacząć pracować razem. Tomek zrobił sobie wolne od swojej pracy i grudzień miło upłynął na pakowaniu dla Was zamówień.

W przerwie po świętach, a przed sylwestrem zabraliśmy się za „mały” remont w pracowni.
Odświeżyliśmy ściany, kupiliśmy nowe regały, posegregowaliśmy wszystkie produkty, formy do odlewania i masę dziwnych rzeczy, które były ukryte
w pracowni. W końcu pojawiło się miejsce dla więcej niż jednej osoby!
Zrobiła się przestrzeń w miejscu pracy i przestrzeń w głowie na nowe pomysły.


Zadowoleni usiedliśmy w mieszkaniu i po długich, pełnych emocji rozmowach doszliśmy do wniosku, że próbujemy, kto nie ryzykuje...
wiadomo.

W Sylwestra ogłosiliśmy publicznie tą radosną dla nas nowinę.

Jak zaczął się Nowy Rok?

Ekscytująco.


Oczywiście ta decyzja budziła w nas radość, ale jednocześnie lęk.

Za każdym razem, kiedy spotykaliśmy się ze znajomymi, każdy zadawał te same pytania:

  • jak się Wam pracuje razem?
  • jak Wy ze sobą wytrzymujecie 24 / 7 ?
  • jak sprawdza się Tomek w nowej roli?

No właśnie...

Pierwszy miesiąc to była mieszanka emocjonalna, totalny koktajl radości, nauki, małych kłębków nerwów, śmiechu, łez...
Oczywiście to ja piłam ten koktajl, bo Tomasz to oaza spokoju.
Nigdy nie poznałam bardziej wyrozumiałej i cierpliwej osoby.
Musiałam wcielić się w zupełnie nową rolę – nauczyciela.
Tłumaczyć od podstaw, w zwolnionym tempie pokazywać każdy ruch, powtarzać w kółko co robić wolno, a czego nie należy.
Starałam się, ale musicie mi uwierzyć, że jeśli ktoś kilka lat pracuje zupełnie sam i jedyną osobą z którą rozmawia w ciągu dnia jest swoje drugie ja, albo porcelana, to momentami ciężko przyzwyczaić się, że w pracowni jest żywa osoba, a tym bardziej że jest to mąż. :)

Styczeń był nauką dla nas obu, bo oboje znaleźliśmy się w zupełnie nowej sytuacji życiowej i musieliśmy dopasować tą nową rzeczywistość.

Wcześniej w głowie wypisywałam sobie plusy i minusy pracy razem, ale chyba po 3 miesiącach, mogę tak wstępnie odpowiedzieć na pytania naszych znajomych...

Jak się nam pracuje razem?
Bardzo dobrze. Znaleźliśmy już wspólny porcelanowy język. Znamy rytm swojego dnia. Tomek wie, że rano jestem raczej nie do pogadania, a kawę piję w kubku 250ml około 8.
Ja wiem, że mój mąż uwielbia od rana żartować i zawsze chcę dla mnie jak najlepiej, nawet jeśli powie o dwa żarciki za dużo. :)

Dlaczego o tym piszę?
Wcześniej mimo, że przecież mieszkamy ze sobą widywaliśmy się w ciągu dnia zaledwie chwilę.
Tomek wychodził do pracy o 4, wracał o 14..
czasem wychodził o 16 i wracał o 23..
Ja wychodziłam o 5, wracałam o 15, czasem o 20..


Jak ze sobą wytrzymujemy 24/7 ?
Normalnie.
Jesteśmy przyjaciółmi i małżeństwem.

Rozmawiamy o wszystkim i o niczym.
Zawsze tak było, od momentu naszego poznania.
Nie uznajemy kłótni, każdy problem rozwiązujemy rozmową.

Poza tym wyobraźcie sobie taką sytuacje...

Ty i Twój mąż pracujecie w fabryce np. czekolady. :)
Wstajecie o 5 rano, jecie śniadanie, ogarniacie się, jedziecie do pracy jednym samochodem.
Zaczyna się Wasza zmiana.
Stoicie obok siebie, ale chyba nie rozmawiacie ze sobą cały czas?
Oboje macie do wykonania zadania z których musicie się rozliczyć na koniec dnia.
Jest przerwa na kawę, przerwa obiadowa.
Kończycie swoją zmianę i wracacie razem do domu.

Wiele osób uważa, że my to sobie tak siedzimy, gadamy i lepimy garnki. :D
I ja nie mam nikomu tego za złe, bo gdybym nigdy nie miała styczności z ceramiką, mogłabym myśleć tak samo.
Siedzą sobie, lepią, wkładają do pieca i następnego dnia wszystko jest gotowe.

No dobra, ale o procesie powstawania kiedy indziej.

Ustaliliśmy jasne zasady, praca jest w pracy, a rozmowy i żarciki są w domu.
I ja nie mówię, że 8, czy 10 godzin siedzimy z zamkniętymi ustami, zresztą pewnie większość z Was obserwuje nas na instastory, gdzie pokazujemy urywki naszego dnia.

W ciągu dnia naprawdę nie mamy za dużo czasu na luźne rozmowy.
Jeśli już to odpowiadamy sobie na ceramiczne pytania, ja pomagam Tomkowi ogarnąć rzeczy, których jeszcze nie potrafi zrobić.

Bardzo często zakładamy słuchawki, bo są takie czynności przy których aż miło posłuchać podcastu lub muzyki.
Są też takie dźwięki w pracowni, które lepiej po prostu zagłuszyć.

Dźwięk kompresora, odkurzacza, czy szlifowania nie należy do tych przyjemnych melodii dla naszego ucha.
:)

Ja bardzo często jestem tak wkręcona w daną czynność, że nawet nie rejestruje tego co dzieje się dookoła.


No dobra, ale po pracy wracacie razem do domu i wciąż jesteście razem...

Po pracy każdy ma czas dla siebie i czas na swoje przyjemności.

Tomek przeważnie czyta książki i wtedy nawet gdyby czołg wjechał do mieszkania ciężko byłoby oderwać go od Kindla.
Poza tym uwielbia spędzać czas w kuchni i z radością przygotowuje nam przepyszne obiadki.

Ja po pracy ogarniam pracę, czyli planuje kolejne dni, odpisuje na maile, patrzę co słychać w sklepie, nanoszę poprawki, uzupełniam magazyn.

Później przeważnie robię trening, czasem Tomek dołącza do mnie, albo trenuje troszkę później.

Jemy kolacje i śpimy.

Brzmi idealnie?
Jasne, ale od samego początku naszego związku pracowaliśmy nad tym, żeby poznać swoje wady, zalety, poznać siebie.
Nie jest to dla nas dramat i tragedia wytrzymać ze sobą cały dzień, bo my po prostu uwielbiamy spędzać ze sobą czas.
:)

Jak Tomek sprawdza się w nowej roli?

Muszę Wam powiedzieć, że ja zawsze wierzę w możliwości mojego męża.
Czułam, że sobie poradzi i chętnie nauczy się wszystkich etapów powstawania produktów.
Odlewać proste rzeczy nauczył się już w listopadzie, ale oczywiście są produkty, które sprawiają trudność.
Największą frajdę sprawia mu szlifowanie i dobrze się składa, bo ja nie bardzo za tym przepadam.
Powoli przełamuje się do retuszowania, które swoją drogą ja uwielbiam.
Przed nami jeszcze nauka szkliwienia i wkładania produktów do pieca.
I malowanie złotem...
Ale mamy czas.
:)

Jeśli mam wypisać plusy i minusy, to poniżej razem stworzyliśmy małą listę :


PLUSY :

+ zaufana para rąk do pomocy
+ większa wydajność
+ wracamy do domu dużo wcześniej
+ jemy regularnie i mamy zawsze przygotowane posiłki na drugi dzień
+ mamy więcej czasu wolnego po pracy
+ mam luźniejszą głowę, bo oddelegowałam trochę obowiązków
+ w końcu widujemy się więcej
+ mamy jedną wspólną pasję, którą razem rozwijamy
+ oszczędzamy pieniążki, bo np. jeździmy jednym samochodem i rozsądnie planujemy nasz budżet


MINUS - tylko on na razie przychodzi nam do głowy :

- jedno źródło dochodu


Może za jakieś pół roku znowu pokuszę się o takie podsumowanie, albo poczekam cały rok i końcem grudnia rozpiszę każdy miesiąc naszych ceramicznych wzlotów i upadków.
:)


Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl