jak to się stało, że malikceramik powstało...część 2. 0
jak to się stało, że malikceramik powstało...część 2.

Wiecie co najczęściej pojawiało się we mnie w przeciągu tych kilku lat?
WDZIĘCZNOŚĆ.

Mogłabym wymienić tutaj osoby, które codziennie sprawiały, że to co robiłam nabierało sensu i rozpędu.
Mogłabym każdemu tutaj podziękować i napisać jak wiele mu zawdzięczam.
Mogłabym...

Przejdźmy więc do dalszej części tej historii.

Aby zminimalizować koszty, postanowiłam chwilowo przenieść się do rodziców na wieś (uwaga, wracamy do punktu wyjścia) i zorganizować sobie przestrzeń w piwnicy.


Kiedy dziś patrzę na to miejsce, pojawia się niejedna łezka wzruszenia.
Z domowej graciarni zrobiłam moją pracownie, mój azyl.
Wtedy wydawało mi się, że jest tam tak dużo miejsca!
Że jeden regał, to tak wiele. Z dumą układałam pierwsze odlane kubeczki.



Pamiętam pierwszy wypał w moim piecu – niesamowity stres!
Bałam się, że coś popsuje, że coś nie wyjdzie, mimo że nie pierwszy raz włączałam piec.
Ale to było w 100% moje.
W tym piecu znajdowały się moje wielkie marzenia, które nie mogły „spłonąć”.

Zapewniam Was, że najbardziej ekscytujący moment w życiu ceramika to ten, w którym otwiera piec po wypale na ostro.

Najbardziej stresujący?
Kiedy temperatura waha się między 1100-1200 stopni i nagle...
w całym domu wysiadają korki.
Taką sytuację przeżyłam raz, właśnie wtedy, kiedy pierwszy raz włączyłam piec i myślałam, że w wieku 24 lat mam swój pierwszy zawał.

Na szczęście sytuacje udało się szybko opanować, ale do dziś mam koszmary związane z tym przeżyciem.
Bo jaka to strata, kiedy cały piec pięknych produktów miał się wypalić na 1250 stopni, a nagle temperatura zatrzymuje się na 1180 stopni i w oka mgnieniu cyferki spadają zdecydowanie za szybko w dół.

A człowiek w panice...
gdzie są korki w domu? Który włączyć? O matko wszystko się popsuło.
I ta panika odbiera nam właśnie dodatkowy czas na ponowne włączenie pieca i ocalenie wszystkiego co się w nim znajduje.

Na szczęście z pomocą zjawił się mój tata i udało się opanować sytuację.
Piec osiągnął określoną temperaturę.

pierwsze odlewanie i zajawka na czarne kubeczki.

Nooo to jesteśmy po pierwszym wypale pełnym paniki.
Po pierwszych łzach rozpaczy i pierwszych łzach szczęścia, kiedy okazało się, że wszystko wyszło tak ładnie (jak na pierwszy raz).
Właśnie trzymam w dłoniach moje pierwsze porcelanowe kubeczki.
Serce pęka z radości.

profesjonalne zdjęcie produktów, 2015 rok ;)


Zapomniałam wspomnieć, że mamy październik, a ja wciąż studiuje na ASP.
I krążę pomiędzy uczelnią, a pracownią oddaloną o prawie 300 km.
O ile w okresie wakacji wcale mi to nie przeszkadzało, tak połączenie studiów i budowanie własnej marki zaczęło być dla mnie coraz trudniejsze.
Ale daje radę, staram się dawać z siebie po 50%, chociaż serce bardziej rwie się do mojej pracowni.

1. pierwsze formy na uszka, które zrobiłam sama. / 2. na regale - czyli zapowiedź moich ulubionych zdjęć na insta (wtedy jeszcze tego nie wiedziałam) / 3. kolejny biskwit. / 4. filiżanka + talerzyk = projekt idealny.


Cały czas próbuję odszukać w głowie dnia, w którym powstała nazwa malikceramik.
Na początku nie miałam w ogóle pomysłu. Szukałam czegoś oryginalnego, co łatwo zapamiętać i dobrze się kojarzy. Ale z racji tego, że ja za dużo analizuje, nazwę wymyślił mój mąż (wtedy chłopak).
:)
Nie wyobrażam sobie dzisiaj, że nasza firma mogłaby nazywać się inaczej.
No bo jak?


Wracając do pracowni.
Mam już pierwsze produkty, więc pora pokazać je światu.
Cóż może być straszniejszego dla osoby, która zaczyna od stworzenia swojego miejsca w sieci.
Na pierwszy ogień poszedł Facebook.

Instagrama już miałam, ale prywatnego, ze zdjęciami kotów i fit jedzonka, bo wtedy też zaczęła się moja największa zajawka na treningi i zdrowe jedzenie.
(Na szczęście zajawka trwa do dziś..matkooo, to też osobny rozdział w mojej książce):)

Postanowiłam też założyć konto na Pakamera.
Znowu stres, bo trzeba było poznać nieznane. Przełamać się, wyjść ze swojego bezpiecznego kokonu.
Wstydziłam się bardzo, bałam opinii i krytyki.
Bałam się co powiedzą znajomi na moje produkty.
Rodzina była zachwycona, ale to przecież rodzina.
Tak w ogóle to moja Mama wciąż ma moje pierwsze wypalone kubeczki, więc jeśli kiedyś pojadę na wieś, to na pewno zrobię im ładne zdjęcia (bo dziś potrafię, a wtedy była to droga przez mękę.)
Wrzuciłam kilka sztuk do sieci i czekałam na rozwój wydarzeń.


Wtedy też zapisałam się na pierwsze targi.
Wybrałam Wzory w Warszawie.
Ojej jak ja pamiętam te targi, jak bardzo dokładnie pamiętam moje stoisko.
Miałam tylko czarne i białe produkty, bez złota, bez platyny, bez pomysłu.
Pamiętam jak bardzo bałam się rozmawiać z klientami.
Tego dnia marzyłam, żeby schować się pod kołdrę i już nie wychodzić.



Wracaliśmy z Warszawy pełni emocji i nowych pomysłów.
Kolejne targi również były w Warszawie – Wzory na gwiazdkę.
Postarałam się bardziej i kilka dni wcześniej zakupiłam moje pierwsze 2 gramy złota.

wtedy jeszcze malowałam bez maski wdychając złote opary..



Niezapomniany moment, kiedy otwierasz piec a tam aż się świeci!



To był dla mnie dobry rok, pełen eksperymentów i prób.
Pełen trosk i uśmiechu.
I pojawiła się ta myśl, przed którą chciałam uciec..
CO DALEJ?
Przecież na dłuższą metę nie jestem w stanie tak kursować...

W styczniu z bólem w sercu, ale też rodzącą się nadzieją postanowiłam przenieść pracownie do Wrocławia.
Ciężko mi było rozstać się ze wsią.
Z moim miejscem, które stworzyłam.
Z tymi porankami, kiedy cały dom jeszcze słodko spał, a ja w kapciach schodziłam na dół do pracowni.
Było mi żal, bo zdecydowałam opuścić moją bezpieczną przystań i rzucić się w nieznane.
Kompletnie nie wiedziałam, czy malikceramik da sobie radę w mieście.
Czy nie przerosną mnie wydatki, zobowiązania.
Ale decyzja zapadła, jeśli chcę studiować i dalej się rozwijać muszę zapakować mój porcelanowy świat i zabrać go ze sobą.
Ze łzami w oczach żegnałam się z tymi kilkoma metrami.
Całą drogę do Wrocławia rozmyślałam i przeżywałam.
Strach trzymał mnie za lewą rękę, za prawą mocniej trzymał mnie Tomek, który z uśmiechem powtarzał, że podjęłam najlepszą decyzję.
Z dnia na dzień coraz bardziej w to wierzyłam.



Zanim podjęłam tak poważną dla mnie decyzję, znalazłam mały lokal – idealny na początek.

To było 18m2 w których spełniały się moje kolejne marzenia.
Na 4 roku studiów dostałam stypendium za dobre wyniki w nauce, dzięki temu mogłam opłacić pracownie.

piec - serce pracowni.

Było mi łatwiej, bo w każdej chwili mogłam podskoczyć do pracowni zobaczyć co słychać w piecu, czy wszystko jest w porządku.
Mogłam pracować więcej i efektywniej.
Rozwijałam markę i siebie.

Ta pracownia służyła mi ponad rok.
Niezliczone są historie i anegdotki związane z tym miejscem.

Jestem bardzo sentymentalna i ilekroć przejeżdżamy obok, śmiejemy się i wspominamy te wszystkie chwile


Na przełomie lipca/sierpnia uznałam, że zaczyna brakować miejsca.
Zaczęłam rozglądać się za czymś większym.
Skoro mam się rozwijać, przestrzeń nie może mnie ograniczać.
We wrześniu pełna kolejnych stresów zapakowałam z mężem busa pełnego porcelany.
Pamiętam jak pisałam o tym na instagramie...
Pół żartem, pół serio uznałam, że matura nie była tak stresująca jak przewiezienie takiej ilości porcelany w stanie lejnym, sypkim, odlanym, surowym i niewypalonym.




23 września mój porcelanowy świat powiększył się do 25m2
Niby niewiele, a tak wiele..
....................................................................................

Dokładnie 2 lata temu...
30.04.2018 rok.
Żegnam również tę pracownie..


Ale o tym opowiem Wam następnym razem.

 

faszynbloger, czyli moda prosto z pracowni.
2017 rok.

 

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl